Izabela Dąbrowska jest aktorką teatralną, filmową idubbingową (w tej dziedzinie jej dorobek jest wręcz olbrzymi). Skończyła studia wwarszawskiej Akademii Teatralnej - Wydział Lalkarski wBiałymstoku. Wtym mieście się urodziła, apierwsze lata życia spędziła udziadków wKołodnie.
Na ekranie debiutowała w1997 roku w"Bożej podszewce" Izabeli Cywińskiej, ale znamy ją m.in. z"Plebanii", "Na Wspólnej" i"Ucha Prezesa".
W filmie "Całe szczęście" gra pani kobietę zakochaną wszefie. Podobnie jak Jasiunia z"Blondynki", pani Basia z"Ucha Prezesa". Nie marzy pani oroli kobiety łamiącej serca?
Reklama
Izabela Dąbrowska: - Marzyć pewnie by mi się mogło, ale tak krawiec kraje... Dostaję takie propozycje, jakie dostaję. Mam nadzieję, że nie jest tylko tak, że jeżeli ja zaginam na kogoś parol czy się wkimś kocham, to ten ktoś pozostaje obojętny. Raczej jednak, wcześniej czy później, odpowiada na te moje umizgi. Aże nie zdarzyła się nigdy sytuacja odwrotna... Cóż, mam nadzieję, że to jeszcze przede mną (uśmiech).
O swojej roli w"Bożej podszewce" powiedziała pani kiedyś: "Duże sepleniące dziecko zsercem na dłoni. Szaleńczo zakochana wswoim mężu". Czy to było trudne zadanie aktorskie? Pani wtedy zaczynała wfilmie...
- Tak, można powiedzieć, że "Boża podszewka" była moim debiutem. Izabela Cywińska, zupełnie mnie wcześniej nie znając, no chyba że zteatru, zaryzykowała inawet bez zdjęć próbnych powierzyła mi rolę Wandzi. Ito było coś na tyle niesamowitego, że dała mi wzasadzie wolną rękę. Kiedy zobaczyła, wjaki sposób pracuję, jak ja podeszłam do tej postaci, na tyle mi zaufała, że rzeczywiście, pewne zdania, pewne wyrażenia pochodziły ode mnie. Bo ja się po prostu wychowałam na podlaskiej wsi, Wandzia była może troszeczkę dalej na wschód, ale jednak... Jakoś stała mi się bardzo bliska istąd może sama się wniej zakochałam iz wielkim sentymentem wracam do tej postaci.
Odtąd zagrała pani mnóstwo ról, ale większość drugo-, anawet trzecioplanowych. Dopiero dzięki Jasiuni stała się pani rozpoznawalna. Czuła pani satysfakcję, że "nareszcie"?
- Czy ja wiem? Wzwiązku ztym, że ta moja krzywa wznosząca była dość łagodna, może od dwóch lat jest bardziej intensywna, to mam wrażenie, że woda sodowa mi do głowy nie uderzyła ichyba nie mam takiej konstrukcji, żeby tak się stało. Już trochę na to za późno. Więc tę popularność odbieram zogromną przyjemnością, aczkolwiek czasami zpewnym niedowierzaniem iuczuciem, że przecież ja gram już tak dawno iw zasadzie nie robię nic innego niż to, co do tej pory, azainteresowanie wzięło się trochę zkosmosu. Nie wiem, jakie siły tym rządzą iczy wogóle można się na to przygotować. Wsumie cieszę się, że przyszło to teraz, anie za młodu, kiedy często się wariuje ipo prostu nie unosi tego brzemienia. Jestem za to losowi wdzięczna.
Rolę w"Uchu Prezesa" określiłaby pani jako przełomową wkarierze?
- Jeżeli chodzi oodbiór widzów, to tak. Rzeczywiście to się spotkało zogromnym zainteresowaniem iprawie wszyscy to widzieli albo chociaż otym słyszeli. Natomiast, tak jak powiedziałam, nie wydaje mi się, żeby ta postać była znacząco różna od tych drobnych, małych postaci, które zagrałam do tej pory. Jest wpodobnej konstrukcji, podobnej energii, dlatego było to dla mnie takim zaskoczeniem.
Jak pani myśli, dlaczego dostaje pani takie role?
- Myślę, że to sytuacja kogoś czy czegoś, co się już sprawdziło, jest znane, bezpieczne, wzwiązku ztym producenci czy reżyserzy wiedzą, że dobrze się poruszam wtych rejonach, więc dalej może się tak dziać.
Nie marzy się pani wyzwanie, które nie byłoby bezpieczne, jakaś jazda bez trzymanki?
- Taki jest rynek iniewiele mogę zrobić. Chyba że sama bym coś sobie napisała iwyprodukowała. Wiem, że są koleżanki, które bardzo do tego dążą. Na przykład Gabrysia Muskała tak długo nosiła się ztą "Fugą", że wreszcie to sobie wywalczyła. Ja może takiej konkretnej postaci ani historii nie mam, może też jestem za mało zdeterminowana (uśmiech).
Ale jest pani za to genialną dyrektorką szkoły wKabarecie na Koniec Świata. Jak powstała ta formacja?
- Kabaret na Koniec Świata jest częścią Teatru Dramatycznego, ponieważ gra na jego scenie. No ibył takim pomysłem "po godzinach", zrealizowanym przez aktorów. Mieliśmy potrzebę zrobienia czegoś mniej formalnego niż spektakl, jednak pod egidą teatru. Stąd mawia się onas, że jesteśmy kabaretem literackim, czasem nie wiedzą, jak nas nazwać, bo nie jesteśmy formacją występującą często wkabaretonach.
Czy "La La Poland" to naturalna konsekwencja waszego Kabaretu?
- Tak. Okazało się, że skecze stworzone na naszej piwnicznej scenie znalazły swoją realizację wtak zwanych rzeczywistych okolicznościach. No oczywiście powstały również nowe, także nowe cykle, nowi bohaterowie. Iteż zostało to zaakceptowane. Choć oczywiście nie ma tak dużej widowni jak "Ucho". Bo może prezentuje humor, ja wiem, bardziej wysublimowany, abstrakcyjny, groteskowy. Nie do każdego to przemawia, ale mamy swoją wierną widownię.
Nieasertywna pani Irenka - pani trochę taka jest?
- Czasami bywam. No oczywiście nie do tego stopnia. Myślę, że uniej ten poziom ofermy wofermie jest powyżej stu procent. Każdy ją wykorzystuje. Czy ja taka jestem... Myślę, że większość ludzi związanych wjakiś sposób ze sztuką wramach zderzenia ze światem prawniczo-urzędniczo-formalnym, gdzie trzeba się porozumiewać specjalnym językiem, otwiera szeroko oczy iokazuje się bezradnym jak dziecko. No, może na poczcie sobie poradzę (śmiech), ale przy wypełnianiu druków czy czytaniu instrukcji to, tu cytat zkoleżanki: "Nie, mi musi ktoś przyjść ipokazać. Inaczej to pewne, że natychmiast dostanę mdłości".
Powiedziała pani: "Aby wiarygodnie wypadać wrolach, potrzebuję azylu iprywatności.
- Nie wydaje mi się, by aktorowi było do czegoś potrzebne obnoszenie się ze swoją prywatnością, pokazywanie domu, psa czy samochodu". Jak ktoś to robi, jest niewiarygodny jako aktor? Nie, to zbyt daleko idący wniosek. Uważam, że jest pełna indywidualność. Są osoby czujące się dobrze podczas tak zwanego bywania iopowiadania światu oswojej niezawodowej części. Ja mam przed tym opór igranie zabiera mi na tyle dużo czasu ienergii, że jeżeli miałabym jeszcze poczucie, że mojemu życiu poza aktorskiemu towarzyszy ktoś obcy, to nie miałabym wogóle czasu dla siebie. Awe wszystkim najważniejsza jest harmonia. Tu jest azyl iprywatność, nikt mi przez okno do talerza nie zagląda.
To znaczy, że opani nigdy niczego się nie dowiemy? Ma pani psa?
- (śmiech) Nie mam, chociaż bardzo bym chciała.
Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz